wtorek, 7 sierpnia 2012

Londyn 2012. Rozkład 13. dnia. Kajakarki płyną po medal


W środę największe szanse na medal będą miały polskie kajakarki które w czwórce awansowały do finału z najlepszym w tym roku czasem na świecie. Również rankiem kwalifikacje lekkoatletycznych konkurencji, w tym rzutu młotem z udziałem Anity Włodarczyk. Siatkarze grają w ćwierćfinale z Rosją.

Kajakarki w składzie Aneta Konieczna, Beata Mikołajczyk, Marta Walczykiewicz, Karolina Naja popłyną o 11.44. Wcześniej odbędą się trzy inne finały w tej dyscyplinie.

Już o 11. rozpoczną się kwalifikacje rzutu młotem kobiet z udziałem Anity Włodarczyk i Joanny Fiodorow. W tym samym czasie kwalifikacje rozpoczną tyczkarze, w tym walczący w tym roku z kontuzjami mistrz świata Paweł Wojciechowski.

Poza nimi już o 13. na trasy żeglarskie ruszają Agnieszka Skrzypulec i Jolanta Ogar, które popłyną w 9. i 10. biegu klasy 470. Od 14. walkę od eliminacji rozpoczną zapaśniczki w stylu wolnym Iwona Matkowska (kat. 48 kg) i Monika Michalik (kat 63 kg). Finał tych konkurencji zaplanowano na 19.15. O 20.05 rozpoczną się kwalifikacje rzutu oszczepem mężczyzn, a w nich Igor Janik, Bartosz Osewski i Paweł Rakoczy. Z kolei o 20.30 ćwierćfinał siatkarzy Polska - Rosja.

Co poza Polakami?

Na kibiców czekają ciekawe finały. Rywalizację po południu skończą żeglarze w klasie 49er. Wieczorem na lekkoatletycznym stadionie pobiegną płotkarki na 400 m i płotkarze na 110 m. O medale powalczą też skoczkinie w dal i sprinterki na 200 m.

Środa na igrzyskach

finały

JEŹDZIECTWO

13 - skoki przez przeszkody

KAJAKARSTWO

10.30 - kajaki jedynki mężczyzn na 1000 m; 10.48 - kanadyjki jedynki mężczyzn na 1000 m; 11.16 - kajaki dwójki mężczyzn na 1000 m; 11.44 - kajaki czwórki kobiet (Aneta Konieczna, Beata Mikołajczyk, Marta Walczykiewicz, Karolina Naja).

LEKKOATLETYKA

21. 05 - skok w dal kobiet; 21.45 - 400 m ppł. kobiet; 200 m kobiet ; 22.15 - 110 m ppł.

SIATKÓWKA PLAŻOWA

22 - finał kobiet

TAEKWONDO

23.15 - kat. 49 kg kobiet; 23.30 - kat. 58 kg mężczyzn

TENIS STOŁOWY

16.30 - turniej drużynowy mężczyzn

ZAPASY

19.15 - kat. 48 kg styl wolny (ew. Iwona Matkowska); kat. 63 kg kobiet (ew. Monika Michalik)

ŻEGLARSTWO

14 - klasa 49er

Pozostałe starty Polaków

LEKKOATLETYKA

11 - rzut młotem kobiet (Joanna Fiodorow, Anita Włodarczyk); skok o tyczce mężczyzn (Łukasz Michalski, Paweł Wojciechowski); 20.05 - rzut oszczepem (Igor Janik, Bartosz Osewski, Paweł Rakoczy)

SIATKÓWKA

20.30 - ćwierćfinał, Polska - Rosja

ZAPASY

14 - kat. 48 kg kobiet w stylu wolnym, kwalifikacje grupowe (Iwona Matkowska); 14.25 - repesaże; 18.45 - o 3. miejsce; 14 - kat. 63 kg kobiet w stylu wolnym, kwalifikacje grupowe (Monika Michalik); 14.25 - repesaże, 18.45 - o 3. miejsce

ŻEGLARSTWO

13 - klasa 470, wyścigi 9. i 10. (Agnieszka Skrzypulec/Jolanta Ogar)

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Londyn 2012. Podnoszenie ciężarów. Bartłomiej Bonk z brązowym medalem!



Po sensacyjnym odpadnięciu Marcina Dołęgi po rwaniu Bartłomiej Bonk został bohaterem turnieju podnoszenia ciężarów. Był pierwszy po rwaniu, w podrzucie zaliczył tylko jedno podejście, ale bardzo długo utrzymywał się na prowadzeniu, ale lepsi okazali się od niego Irańczyk Navab Nasirshelal i Ukrainiec Oleksij Torokchtij.
Bonk niespodziewanie objął prowadzenie po świetnym rwaniu - w trzeciej próbie pobił rekord życiowy wynikiem 190kg co dało mu prowadzenie. Podrzut nie był już dla Polaka tak szczęśliwy - spalił pierwszą próbę na 219kg, ale w drugiej wyrównał rekord życiowy - 220kg. 225 kg okazało się za ciężkie, ale z wynikiem 410kg Bonk bardzo długo utrzymywał prowadzenie. W ostatnim podejściu pokonali go Irańczyk Navab Nasirshelal i Ukrainiec Oleksij Torokchtij, którzy stoczyli między sobą walkę o złoto. Wygrał Ukrainiec z wynikiem 412kg.

Brąz Bonka jest jednak tylko medalem pocieszenia po klęsce Marcina Dołęgi, który w rwaniu spalił wszystkie próby na 190kg i odpadł, choć był faworytem turnieju i najważniejszą nadzieją medalową Polaków w poniedziałek.

Londyn 2012. Polscy siatkarze w ćwierćfinale zagrają z Rosją


Rosjanie rywalem Polaków w walce o strefę medalową siatkarskiego turnieju w Londynie. Rywala wyłoniło losowanie, które odbyło się tuż przed północą czasu londyńskiego.
Co musimy zrobić, żeby pokonać Rosję? Tłumaczy Tomasz Wójtowicz

Z losowaniem czekano do ostatniego meczu fazy grupowej, choć już po południu wiadomo było, że z grupy A będą brane pod uwagę Polska i Argentyna, z grupy B - Brazylia i Rosja. Dwa inne ćwierćfinały, w których spotkają się zespoły z miejsc pierwszych i czwartych obu grup, to Bułgaria - Niemcy oraz USA - Włochy.

Za stołem usiadło kilku przedstawicieli FIVB, kulki i kartki prezentowano dokładnie, jedna po drugiej. Kiedy przyszło do losowania, prowadzący poprosił przedstawiciela Polski, którym był statystyk Oskar Kaczmarczyk, o wyciągnięcie kulki ze szklanej kuli z drużynami grupy B. Kaczmarczyk wyciągnął Polskę, przedstawiciel Argentyny - Rosję.

Ćwierćfinały odbędą się w środę. Mecz Polska - Rosja rozpocznie się o 20.30 czasu polskiego. Zwycięzca z tej pary w półfinale zagra z wygranym meczu Bułgaria - Niemcy.

Z Rosją za kadencji trenera Andrei Anastasiego Polacy grali trzy razy - wygrali w meczu o brązowy medal mistrzostwo Europy, przegrali w zeszłorocznej Lidze Światowej oraz Pucharze Świata.

Polacy mogli uniknąć losowania, gdyby w poniedziałek rano pokonali Australię. Biało-czerwoni sensacyjnie przegrali jednak 1:3 i z pierwszego miejsca spadli na drugie.

Ćwierćfinały igrzysk:

Brazylia - Argentyna (15)

USA - Włochy (17)

Polska - Rosja (20.30)

Bułgaria - Niemcy (22.30)

Dorabiał stojąc na bramkach, próbował MMA - nasz brązowy gladiator Janikowski


Żeby mieć bliżej na treningi przeprowadził się do babci, dorabiał stojąc na bramkach w popularnych wrocławskich klubach, a mógł zostać wyrzucony z klubu za występy w MMA. Oto szeregowy Damian Janikowski, zapaśnik WKS Śląska Wrocław, brązowy medalista olimpijski z Londynu.
Janikowski ma 23 lata, 180 centymetrów wzrostu i waży 84 kilogramy. Walczy w stylu klasycznym. Właśnie odniósł najważniejszy sukces w życiu, większy od wicemistrzostwa świata i wicemistrzostwa Europy.

Zapaśnik Śląska na igrzyskach w Londynie w walce o brąz pokonał Francuza Melonina Noumonvi, a wcześniej w półfinale przegrał z Egipcjaninem Karamem Mohamedem Gaber Ebrahimem. W tamtej walce Polak prowadził mógł wejść do finału, ale ostatecznie dał się pokonać bardziej doświadczonemu rywalowi. We wcześniejszych fazach Damian Janikowski pokonywał kolejno: Turka Nazamiego Avlucę 3:0, a potem Austriaka Amera Hrustanovica. W ćwierćfinale pokonał Pablo Enrique Shorey Hernandeza z Kuby.

O Janikowskim mówią"gladiator z Wrocławia" lub "anakonda". Silny jak tur, zwinny i gibki. Ta pierwsza cecha jest mu potrzebna, by rzucać rywalami po zapaśniczej macie. Ta druga, by wyzwalać się z żelaznego uścisku przeciwników. - W zapasach kluczowe są plecy. Mocny musi być zwłaszcza odcinek lędźwiowy, który jest kluczowy przy skrętach i rzutach. Niejeden gimnastyk, czy lekkoatleta zdziwiłby się, co taki zapaśnik potrafi. Czasem ludzie patrzą na nas i myślą, że jesteśmy sztywnymi mięśniakami, a zapaśnik absolutnie nie może być sztywny. To, że ktoś atletycznie wygląda, nie czyni go sztywniakiem - wspominał w jednym z wywiadów.

Damian Janikowski zaczął uprawiać zapasy w wieku 10 lat. Na pierwszy trening do trenera Leszka Użałowicza, przyprowadził go kuzyn Mariusz Bielecki - były mistrz Polski juniorów w zapasach. - Można powiedzieć, że to rodzinna tradycja. Zresztą, gdyby nie zapasy to pewnie trafiłbym do innego sportu, bo od zawsze chciałem coś robić. Może byłbym piłkarzem? Chociaż może dobrze, że tak się nie stało. Dziś jakoś już piłki nie lubię - mówił Janikowski przed wyjazdem na igrzyska.

Jako nastolatek, zapaśnik Śląska przeprowadził się nawet z domu do babci, po to, by mieć jak najbliżej na salę treningową. Ta musiała być załamana, bo Damian by utrzymać wagę jadł tylko jednego banana i pił wodę. Co więcej, nawet będąc jednym z najbardziej utalentowanych polskich zapaśników, musiał stać na bramce w popularnych wrocławskich klubach.

- Wuzetka, za Szybą, Jatki, Obsesja, Antidotum - trochę się tego zebrało. Tam gdzie znajomi byli. Nie miałem jeszcze za co żyć, a chciałem się przy zapasach utrzymać - opowiadał w wywiadzie dla "Gazety Wrocławskiej". Względną stabilizację finansową dało mu wejście do elitarnego Klubu Polska Londyn 2012 oraz etat w wojsku. Janikowski w armii jest od stycznia 2011 roku, a na razie dosłużył się jedynie stopnia szeregowego. Po olimpijskim sukcesie może jednak liczyć na awans. - Jestem zawodowym żołnierzem na etacie sportowym. Moja praca polega na udziale w zgrupowaniach, trenowanie w klubie i startowaniu w zawodach, gdzie reprezentuję kraj i oczywiście wojsko. Dobrze, że mam taką możliwość, bo prawda jest taka, że w sportach walki pieniędzy nie ma w ogóle i dlatego wielu ludzi się do nich zniechęca - mówił Janikowski przed wyjazdem na igrzyska do Londynu. On sam chcąc skorzystać ze swojego talentu walczył w zapasach w lidze niemieckiej oraz w amatorskiej formule MMA. W tej ostatniej został nawet mistrzem Polski, ale niemal nie zakończyło się to wyrzuceniem go ze Śląska. Janikowski trenował bowiem w tajemnicy przed trenerem Józefem Traczem i po powrocie do klubu dostał od szkoleniowca solidną burę.

To jednak była jedyna taka sytuacja z udziałem 23 - letniego wrocławianina. On sam uchodzi bowiem za wzór profesjonalizmu, a od jakiegoś czasu stara się bowiem także zarządzać swoją karierą. Janikowski podpisał kontrakt z menedżerem, stronę internetową robi mu profesjonalna agencja, a on sam prowadzi również bloga na popularnym serwisie natemat.pl. Przed igrzyskami by się wypromować zapaśnik uczył swojej dyscypliny popularnego aktora Piotra Zelta. - Staram się promować swoją osobę. Jeśli sam o to nie zadbam, nikt tego za mnie nie zrobi.

Jestem otwartym człowiekiem, nie boję się kamer, a wszyscy wiemy, że jeśli cię nie ma w mediach, nie istniejesz. I wtedy jest cienko - mówił zapaśnik. Pytany, czy na igrzyskach chciałbym spotkać jakąś inną gwiazdę światowego sportu - np. tenisistkę Marię Szarapową, odpowiedział: - Nie, może to ona chciałaby poznać mnie, zapaśnika z Polski wicemistrza świata. Wiem, że Szarapowa to gwiazda, ale ja też staram się nią być. Może zostanę jak zdobędę medal w Londynie.

piątek, 6 lipca 2012

Polacy pokonali Kubę i wygrali grupę



Po przeciętnym meczu, który prawie o niczym nie decydował, Polacy pokonali Kubę 3:0. Zrobili kolejny krok do historycznego osiągnięcia w Lidze Światowej, bo w Sofii są faworytem do złota. W półfinale Polacy zagrają w sobotę z Bułgarią, Niemcami lub USA.

O tym kto będzie rywalem Polaków zadecyduje mecz Bułgarii z USA, który zadecyduje o kolejności w grupie E (relacja na żywo ze spotkania USA - Bułgaria o godz. 19:45 w Sport.pl). Niezależnie jednak od rywala, Polacy będą faworytem. Świadczą o tym i wyniki tegorocznej Ligi Światowej (m.in. cztery zwycięstwa z Brazylią i wyrzucenie jej z turnieju w Sofii), i bardzo dobra gra całej ekipy Andrei Anastasiego, i opinie ekspertów. - Jeśli miałbym wskazać faworytów, to w niedzielnym finale zagrają Polska - Kuba - mówił jeszcze przed piątkowymi meczami Andrea Zorzi, legenda włoskiej siatkówki.

Chwaląc oba zespoły Zorzi zwracał jednak uwagę na ich odmienne zalety. - Nie ma tam wyjściowej szóstki, jest dwunastu równych zawodników, którzy w każdej chwili potrafią zastąpić gracza, który występuje na parkiecie. To zespół, który ze światowej czołówki zrobił największy postęp w ciągu ostatnich dwóch lat. Grają na równym, bardzo wysokim poziomie - oceniał Włoch Polaków.

A o Kubańczykach mówił: - To bardzo młody, żywiołowy zespół. W Rzymie przed dwoma laty sięgnęli po srebro mistrzostw świata, ale to nie jest ta sama drużyna. Dla nich udział w turnieju finałowym Ligi Światowej jest czymś więcej niż dla pozostałych ekip. Oni jako jedyni z uczestników nie wystąpią w igrzyskach, więc w Sofii interesuje ich tylko zwycięstwo - zaznaczył.

Obserwując piątkowy mecz z wieloma błędami momentami można było odnieść wrażenie, że oba zespoły grają o nic, że spotkanie nie ma stawki. I poniekąd tak było - Polacy i Kubańczycy byli pewni awansu do półfinału i jednocześnie nie mieli żadnego wpływu na wybór kolejnego rywala - ten przywilej mieli grający wieczorem gospodarze, Bułgarzy.

Kibiców nie porwali - po obu stronach siatki zdarzały się błędy, w drugim secie irytująco proste i częste. I Polacy, i Kubańczycy grali tak, jakby chcieli wykorzystać luźniejszy moment turnieju i bez presji poćwiczyć uderzenia, i m.in. z tego powodu oba zespoły zdobyły wiele punktów po błędach rywali.

Ale te nieudane serwisy, słabsze rozegranie i gorszy odbiór to tylko pozory, na które nie będzie miejsca w sobotnich półfinałach i, być może, prorokowanym przez Zorziego finale. Kubańczykom na triumfie w Sofii zależy, dla nich finał Ligi Światowej to koniec sezonu i szansa na zdobycie trofeum, które ukoi nerwy zszargane nieudanymi kwalifikacjami do igrzysk - w kwietniu, w północnoamerykańskich kwalifikacjach przegrali w półfinale z USA. W turniejów kwalifikacyjnych w Berlinie ulegli w szalenie zaciętym spotkaniu 2:3 Niemcom. Wcześniej, w rozgrywanym pod koniec 2011 roku Pucharze Świata w Japonii, gdzie awans wywalczyła Polska, Kubańczycy zajęli piąte miejsce - do awansu zabrakło im pięciu punktów.

Ale na trofeum zależy także Polakom - Anastasi nie kalkuluje, jakby przed igrzyskami chciał przyzwyczaić zespół tylko do wygrywania. - Musimy w końcu sobie uświadomić jak jesteśmy silnym zespołem, ale jednocześnie mocno stąpać po ziemi. Nie możemy zachwycać się zwycięstwami nad Canarinhos, bo jesteśmy w stanie wygrać z każdym - mówił po czwartkowym zwycięstwie 3:2 z Brazylią Michał Winiarski.

To właśnie on zdobył w piątek pierwszy punkt. Za nim poszła mocna zagrywka, która utrudniała Kubańczykom rozegranie. Polacy momentami prowadzili 8:4 czy 15:11, chwilami tylko 12:10 czy 23:21, ale rywalom na dużo nie pozwolili. Seta wygrali pewnie, choć nie mieli ani jednego punktowego bloku, który z reguły jest ich mocną stroną.

Jeśli ktoś spodziewał się w grze Kubańczyków werwy i złości wznoszącej na wyżyny po przegranych kwalifikacjach to igrzysk, to się srogo zawiódł. To raczej Polacy - często Zbigniew Bartman, ale także Bartosz Kurek i Piotr Nowakowski - pobłyskiwali, to biało-czerwoni w kluczowych momentach grali lepiej. Drugiego seta wygrali do 20.

W trzecim secie, przy wyniku 16:16, Bartman popełnił jednak dwa błędy z rzędu, Anastasi zastąpił go Jakubem Jaroszem. I, jak się to już w kadrze Anastasiego zdarzało, ten zadziałał jak talizman. Sam punktów od razu nie zdobył, ale zrobił to Nowakowski, a chwilę później zadziałał polski blok. A później znów. I znów, na zwycięstwo. W najważniejszym momencie Polacy znów byli lepsi.

I jeśli w sobotę, już przy pełnej mobilizacji i koncentracji, pójdą za ciosem, to w swoim 15. starcie w Lidze Światowej powinni po raz pierwszy awansować do finału. A w niedzielę...

Finał Wimbledonu z Agnieszką Radwańską




Polsat Sport pokaże finałowy mecz wielkoszlemowego Wimbledonu w singlu kobiet, w którym zobaczymy Agnieszkę Radwańską i Serenę Williams.
Jest to największy sukces polskiego kobiecego tenisa od 1937 roku, kiedy w finale tej imprezy zagrała Jadwiga Jędrzejowska, stąd właśnie decyzja o pokazaniu meczu w najpopularniejszym kanale sportowym w Polsce Polsacie Sport i Polsacie Sport HD.

Otwarta antena Polsatu w wersji naziemnej i cyfrowej pokaże oba mecze Polaków w finale Ligi Światowej (sobotni mecz półfinałowy i niedzielny mecz o 3 miejsce lub finał).

eżeli Polacy swój mecz półfinałowy w Lidze Światowej będą grali o 16.30, a finał Wimbledonu jeszcze się nie zakończy, początek transmisji tego spotkania przeprowadzi również Polsat Sport Extra. Niedzielny finał i mecz o trzecie miejsce pokaże już Polsat Sport.

Wszystkie spotkania zarówno tenisowego Wimbledonu jak i Ligi Światowej pokażą również kanały HD, zarówno Polsatu, Polsatu Sport jak i Polsatu Sport Extra.

Polsat Sport to najchętniej oglądany i wielokrotnie nagradzany kanał sportowy w Polsce.

Polacy ograli Brazylię w LŚ! Znakomity występ siatkarzy Asseco Resovii



Sześciu siatkarzy mistrza Polski Asseco Resovii wystąpiło w czwartkowych meczach Final Six Ligi Światowej w Sofii. Znakomite spotkanie rozegrali szczególnie Zbigniew Bartman i Krzysztof Ignaczak.

Reprezentanci Polski po raz czwarty w tym roku ograli mistrzów świata Brazylię. Trzeci raz 3:2 i wyeliminowali rywali z dalszych rozgrywek. W polskiej ekipie od początku meczu występowało trzech siatkarzy Asseco Resovii Zbigniew Bartman, Krzysztof Ignaczak i Piotr Nowakowski. Czwarty, Grzegorz Kosok w trakcie spotkania zmienił Nowakowskiego, ale później obaj siatkarze znów zamienili się miejscami.

Kosok przez kilkanaście minut, gdy występował na boisko nie zdobył żadnego punktu. Nowakowski uzbierał osiem "oczek". Sześć z nich zdobył po atakach (60 procent skuteczności), a po jednym po bloku i zagrywce.

Znakomicie spisała się pozostała dwójka siatkarzy Asseco Resovii. Zbigniew Bartman był najskuteczniejszym graczem polskiej ekipy, zdobył 21 punktów, wszystkie po atakach, gdzie miał 57 procentową skuteczność. To daje mu też pierwsze miejsce w rankingu najskuteczniejszych graczy turnieju finałowego.

Krzysztof Ignaczak z kolei wyczyniał cuda w obronie. Podbił aż 15 ataków rywali, a w przyjęciu miał 29 procent perfekcyjnego dogrania piłek. W obronie kilka razy też popisali się Bartman i Nowakowski, którzy obronili po trzy zbicia Brazylijczyków.

Dziś Polacy zagrają z Kubą o pierwsze miejsce w grupie.

W drugim czwartkowym meczu naprzeciwko siebie stanęli Amerykanie i Niemcy, a w ich zespołach dwóch innych zawodników Asseco Resovii, Paul Lotman i Jochen Schops. Ten pierwszy wchodził tylko na krótkie zmiany, drugi rozpoczął mecz w wyjściowym składzie. Później jednak został zmieniony przez byłego resoviaka Gyorgy Grozera i wchodził na boisko już tylko na chwilę.

Schops zdobył łącznie 8 punktów. 7 po atakach (przy 37 procentowej skuteczności) i jeden po bloku. Do tego raz skutecznie zagrał w obronie. Grozer z kolei zdobył 14 punktów, przy 32 procentach skuteczności w ataku. Niemcy wygrali 3:2 i wciąż mają szanse na awans do półfinału.

Dziś w tej grupie Amerykanie zagrają z Bułgarami.

poniedziałek, 2 lipca 2012

Euro 2012 się skończyło. Co dalej? Mundial i letnie igrzyska w Polsce są realne!




Na fali entuzjazmu po Euro 2012 wielu Polaków się rozmarzyło. Kiedy znów taka impreza trafi do Polski? Z analizy Sport.pl wynika, że relatywnie najprościej byłoby zdobyć prawa do letnich igrzysk olimpijskich w Warszawie już w 2024 roku. Realne byłoby też przeprowadzenie piłkarskiego mundialu, ale dopiero w 2030 roku. Analiza Michała Kiedrowskiego.

Polska na pewno ma atuty, by zorganizować w przyszłości piłkarski mundial czy letnie igrzyska olimpijskie. Na pewno nie stanie się to w perspektywie najbliższych 10 lat. Co nie znaczy, że przez ten czas polscy kibice nie będą mieli się czym emocjonować. Już za dwa lata czekają nas mistrzostwa świata siatkarzy. W 2016 r. o tytuł najlepszej drużyny Europy zagrają w Polsce piłkarze ręczni.

A ile Polsce brakuje, by zorganizować mundial albo igrzyska olimpijskie? Przeanalizujmy.

Mundial w Polsce - najwcześniej w 2030?

Prezydent Gdańska Paweł Adamowicz rzucił podczas Euro pomysł, aby Polska zorganizowała mundial razem z Niemcami czy Czechami, ale raczej większe szanse na wybór mielibyśmy, gdybyśmy turniej zorganizowali sami.

Po pierwsze dlatego, że nasi zachodni sąsiedzi mistrzostwa świata zrobili u siebie w 2006 r. i przez następnych 40 lat raczej nie mają szansy na reelekcję. Po drugie FIFA - w przeciwieństwie do UEFA - niechętnym okiem patrzy na podwójne kandydatury. Gdy wybierano gospodarza mundialu 2010 i 2014 r. na samym wstępie procedury wyboru komitet wykonawczy FIFA oświadczył, że wspólne oferty (wtedy przedstawiły je razem Libia i Tunezja oraz cztery lata później Argentyna z Chile) nie będę brane pod uwagę. Szefowie FIFA zdanie zmienili dopiero w 2010 r., gdy wybierano gospodarzy mistrzostw świata 2018 i 2022. Łączone kandydatury Hiszpanii i Portugalii oraz Belgii i Holandii nie miały jednak szans z Rosją.

Mundial w Polsce mógłby się odbyć najwcześniej za 18 lat. FIFA stosuje bowiem ostatnio w wyborach gospodarza kryterium, które wyklucza kraje z kontynentów, gdzie odbyły się dwie poprzednie edycje. Skoro więc w 2014 mundial odbywa się w Ameryce Płd., a w 2018 w Europie, to z wyborów organizatora w 2022 wykluczeni byli Europejczycy i Południowi Amerykanie. Wygrał Katar. Tak więc gospodarzem MŚ 2026 może być ktoś z obu Ameryk, Afryki lub Azji. Dopiero w 2030 r. miałaby szanse Europa.

Oczywiście to wszystko pod warunkiem, że FIFA nie zmieni swoich regulaminów i nie wróci na przykład do pomysłu rotacji kontynentalnej. Wtedy na mundial w Europie musielibyśmy poczekać jeszcze co najmniej cztery lata dłużej.

O wyborze gospodarza Mundialu 2030 FIFA zdecyduje najpóźniej w 2022 r. Polska ma więc co najmniej 10 lat aby swoją mundialową kandydaturę przygotować. I trzeba przyznać, że nie będzie to oferta pozbawiona szans.

Jej atuty:

- doświadczenie z przeprowadzenia tego typu imprezy w 2012 r.,

- znakomite oceny za Euro 2012,

- łatwość przemieszczania się kibiców między stadionami (biorąc nawet pod uwagę duże opóźnienia to w 2022 r. sieć autostrad łącząca największe polskie miasta powinna być gotowa),

- łatwość dotarcia do Polski drogą lotniczą i mała odległość między lotniskami a stadionami,

- duża liczba zmodernizowanych stadionów (do tych wybudowanych na Euro 2012 dojdą jeszcze np. Stadion Śląski, oraz stadiony np. w Łodzi, Zabrzu, Białymstoku)

Na mundial potrzebny gigantyczny stadion

Problemem nie będzie to, ile Polska musiałaby na mundial wybudować nowych stadionów, lecz raczej jak na tych obecnych powiększyć widownię. Największy w Polsce Stadion Narodowy w Warszawie jest bowiem zbyt mały, aby rozgrywać na nim finał Ligi Mistrzów, nie mówiąc już o mundialu.

By zorganizować mundial potrzeba co najmniej 10 stadionów (tyle było w RPA dwa lata temu), ale oczywiście większe szanse mają kandydatury, które zagwarantują ich więcej (w Brazylii w 2014 r. ma być ich 12, a w Rosji w 2018 aż 16 w trzynastu miastach).

Stadiony w RPA miały pojemność od 39 tys. widzów do 84 tys. Przy czym trzy były większe niż nasz Narodowy. Stadiony w Brazylii będą mieścić od 40 do 76 tys. widzów, przy czym od Narodowego większych będzie aż 5.

Od kolejnych kandydatów na organizatorów mundiali FIFA wymagała stadionu na finał mogącego pomieścić co najmniej 80 tys. widzów. W Polsce takiego nie ma. Zresztą także inne budowane lub zmodernizowane ostatnio stadiony musiałby trochę "spuchnąć" - zwłaszcza te najmniejsze - aby spełnić wymogi organizacji takiej imprezy.

Oto lista 10 największych polskich stadionów, na których mógłby się odbyć mundial (niektóre jeszcze w budowie):

- Warszawa - Narodowy (58,5 tys. widzów)

- Chorzów - Stadion Śląski (55,2 tys. widzów)

- Wrocław - Stadion Miejski (44,3 tys. widzów)

- Poznań - Stadion Miejski (44 tys. widzów)

- Gdańsk - PGE Arena (42 tys. widzów)

- Kraków - Stadion Wisły (37 tys. widzów)

- Zabrze - Stadion im. Ernesta Pohla (32 tys. widzów)

- Warszawa - Stadion Wojska Polskiego (31 tys. widzów)

- Białystok - Stadion Miejski (22,5 tys. widzów)

- Bydgoszcz - Stadion im. Zdzisława Krzyszkowiaka (20,2 tys. widzów)

I to właściwie wszystkie. Projektowane lub modernizowane stadiony w Lublinie, Łodzi, Szczecinie mają mieć pojemność jeszcze mniejszą.

Podsumowując. Polska nie byłaby bez szans w wyścigu na organizację Mundialu 2030. Mogłaby zaproponować „kompaktowe mistrzostwa”. W porównaniu do Rosji czy Brazylii wszędzie byłoby dla kibiców blisko. Polski rząd musiałby jednak wziąć na siebie ciężar przebudowania stadionów lub wybudowania nowych, by te najmniejsze liczyły 40-45 tys. widzów, trzy kolejne po 50-60 tys., a jeden co najmniej 80 tys. Koszty takiego przedsięwzięcia byłby pewnie jeszcze większe niż przy Euro 2012. Dziś rząd na pewno nie zdecydowałaby się na wyścig po mundial. Trudno jednak przesądzać, jaka sytuacja będzie za 10 lat, gdy trzeba będzie zgłosić kandydaturę.

Przecież gdy dostaliśmy Euro 2012 nie mieliśmy nawet jednego stadionu spełniającego wymogi organizacji Euro 2012.

O igrzyska łatwiej? Potrzebny wielki stadion, wielka hala i wielki basen

Na pewno wcześniej niż piłkarskie mistrzostwa świata Warszawa mogłaby zorganizować igrzyska olimpijskie. Międzynarodowy Komitet Olimpijski (MKOl.) nie stosuje rotacji kontynentalnej, choć oczywiście nie zdarza się, aby igrzyska na tym samym kontynencie odbywały się edycja po edycji. Warszawa mogłaby dostać igrzyska już w 2024 r. pod warunkiem, że w 2020 zorganizuje je Tokio (pozostali kandydaci to Madryt i Stambuł).

W wypadku igrzysk olimpijskich miasto organizator także powinien posiadać co najmniej jeden gigantyczny stadion na 80 tys. widzów na ceremonie otwarcia, zamknięcia i konkurencje lekkoatletyczne. Taki stadion musiałby w Warszawie powstać od zera, bo na Narodowym już na etapie projektowania zrezygnowano z bieżni i nie ma możliwości, by znów ją tam wstawić.

Drugi obiekt, jaki powinien powstać na igrzyska olimpijskie w Warszawie to centrum sportów wodnych, czyli miejsce, gdzie rywalizowaliby pływacy, skoczkowie do wody i waterpoliści. W Londynie była to druga najdroższa inwestycja infrastruktury sportowej po stadionie olimpijskim. Kosztowała 269 mln funtów. Kryta olimpijska pływalnia z widownią na 4 tys. miejsc planowana jest przy Stadionie Narodowym. Jej obecnie szacowany koszt to 280 mln złotych.

Warszawie brakuje także hali sportowo-widowiskowej z prawdziwego zdarzenia. Torwar - obecnie największa hala w Warszawie mógłby pełnić w czasie igrzysk olimpijskich jedynie pomocniczą rolę - najważniejsze mecz w siatkówce, koszykówce czy finały w gimnastyce sportowej musiałby się odbyć w dużo większym obiekcie, z 20-tysięczną widownią. Taka hala jest w planach przy Narodowym Centrum Sportu, jej szacunkowy koszt to 140 mln złotych.

Na szczęście Warszawa ma już czwarty pod względem kosztów budowy obiekt potrzebny na igrzyskach (po stadionie lekkoatletycznym, centrum sportów wodnych i wielofunkcyjnej hali) - kryty tor kolarski. Ten w Pruszkowie, który przecież trzy lata temu gościł mistrzostwa świata, w zupełności by wystarczył.

Wszystkie inne nowe areny nie kosztowałyby zbyt drogo, zwłaszcza że większość byłaby tymczasowa (jak np. stadion do hokeja na trawie w Londynie). Do strzelectwa, eliminacyjnych meczów w piłce ręcznej czy siatkówce, można - jak to zadziało się w stolicy Anglii - wykorzystać już istniejące centra targowo-konferencyjne. Tory do wioślarstwa czy kajakarstwa mogłyby powstać na Zalewie Zegrzyńskim. Te zawody można byłoby również przenieść do Poznania na już istniejący tor Malta. A kajakarstwo górskie rozegrać w Krakowie, gdzie też istnieje już odpowiedni, czyli spełniający międzynarodowe normy, obiekt.

Najłatwiej byłoby przeprowadzić turnieje piłkarskie kobiet i mężczyzn. Potrzebnych do tego sześć stadionów Polska już ma lub wkrótce mieć będzie.

Zostaje jeszcze wioska olimpijska. Taką inwestycję, jeśli ją rozsądnie zaplanować, można potem jednak wykorzystać jako osiedle tanich mieszkań. Nie będą więc to pieniądze nie do odzyskania.

Podsumowując. Organizacja igrzysk olimpijskich w Warszawie kosztowałaby zdecydowanie mniej niż mundial. Poza tym główne inwestycje (duża hala widowiskowo-sportowa, centrum sportów wodnych, czy wioska olimpijska) mogłyby być wykorzystywane po igrzyskach nawet w większym stopniu niż stadiony piłkarskie po Euro. Co ważne dla obrony tego typu przedsięwzięcia, najbardziej kontrowersyjna inwestycja, która praktycznie nic nie daje tzw. szaremu obywatelowi - kryty tor kolarski - już istnieje.

Wiceprezes PKOl: Premier powinien walczyć o igrzyska

Igrzyska zimowe - szanse najmniejsze. Bo Tatr nie przebudujemy

Trzecią wielką imprezą sportową, w której Polacy mogliby wykorzystać doświadczenia z Euro 2012 to zimowe igrzyska olimpijskie. Dwa lata temu po igrzyskach w Vancouver pomysł organizacji takiej imprezy w Krakowie, Szczyrku, Wiśle i Zakopanem rzucił śp. Piotr Nurowski, ówczesny prezes Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Chciał by polskie igrzyska odbyły się pod Tatrami w 2026 roku.

W porównaniu do mundialu czy letnich igrzysk olimpijskich, to igrzyska relatywnie tanie, a obiekty powstające przy ich organizacji (trasy narciarskie, lodowiska, hale wielofunkcyjne) mogą być wykorzystywane i po igrzyskach.

Polscy organizatorzy igrzysk napotkaliby jednak dwa problemy nie do rozwiązania.

Pierwszy - mniejszy - to budowa sztucznie mrożonego toru dla saneczkarzy i bobsleistów. Koszty takiego obiektu to ponad 300 mln złotych (ten w Vancouver został wybudowany za 105 mln dolarów kanadyjskich czyli 340 mln złotych), a roczny koszt utrzymania ponad milion. W dodatku nie bardzo można znaleźć miejsce dla takiej inwestycji. Gdy taki tor próbowały wybudować władze Krynicy, naukowcy udowodnili w sądzie, że w ten sposób zostaną zniszczone cenne źródła wód w regionie. W każdym miejscu polskich gór, gdzie ktoś chciałby postawić tego typu obiekt, musiałby najpierw wygrać z potężnym lobby ekologów.

Drugi - jeszcze bardziej niemożliwy do przezwyciężenia - problem to wyznaczenie odpowiedniej trasy zjazdowej. W Polsce nie da się tego zrobić bez ingerencji w Tatrzański Park Narodowy, a na to ani nie zgodzą się jego władze, ani ekolodzy. Jedynym rozwiązaniem dla polskich organizatorów igrzysk zimowych byłoby przeprowadzenie części alpejskiej rywalizacji (zjazdu, supergiganta i kombinacji) na Słowacji.

Podsumowując. Zimowe igrzyska, choć relatywnie najtańsze z wielkich imprez sportowych, w polskiej rzeczywistości mają najmniejsze szanse powodzenia. Główną przyczyną jest fakt, że tych igrzysk nie dałoby się przeprowadzić w Polsce, bez ingerencji w tereny objęte ochroną. Wywołałoby to z pewnością bardzo silne protesty ekologów i naukowców. Nie wydaje się, by wytyczenie tras zjazdowych w Tatrzańskim Parku Narodowym byłoby kiedykolwiek możliwe.


Mistrzem Europy Znów Hiszpania




Była 22.37, gdy kończył się finał w Kijowie, czerwona część trybun rozpoczęła świętowanie mistrzostwa Europy, a reprezentacja Hiszpanii została pierwszą, która wygrała trzy wielkie turnieje z rzędu

Od tygodni hiszpańscy piłkarze opowiadali, że chcą, by Euro w Polsce i na Ukrainie stało się turniejem, na którym zapewnią sobie jak chcieli jedni: "nieśmiertelność" albo, jak mówili inni: "miejsce w historii". W niedzielę cel osiągnęli. Obronili mistrzostwo Europy, czego nie dokonali ani Niemcy z Franzem Beckenbauerem, ani Holendrzy z Marco van Bastenem, ani Francuzi z Zinedinem Zidanem. Wygrali trzy wielkie turnieje z rzędu, co nie udało się Brazylii Pele, ani Argentynie Diego Maradony. Giganci. Na największego wyrósł Vicente del Bosque, pierwszy trener, który zdobył Puchar Europy, czyli najcenniejsze trofeum klubowe, a reprezentację poprowadził do mistrzostwa świata i Europy.

Uodpornieni na nasycenie

A przecież w ostatnich miesiącach rzadziej zachwycano się reprezentacją "La Roja", a coraz częściej znajdowano powody, dla których jej panowanie musi się skończyć.

Piłkarzom groziło nasycenie, najgroźniejsza choroba czyhająca na sportowców utytułowanych. Podwładni del Bosque okazali się na nią uodpornieni. Popatrzcie na Ikera Casillasa, 31-letniego giganta, obwieszonego medalami za osiągnięcia klubowe i reprezentacyjne, fruwającego między słupkami z taką samą energią jak dekadę temu, gdy zaczynał kolekcjonować trofea.

Mieli Hiszpanie paść z wycieńczenia. Od początku sezonu 2007/08, który kończyli złotem mistrzostw Europy, Xavi w klubie i reprezentacji wybiegał na boisko 330 razy. Sergio Ramos - 290 razy, Andres Iniesta - 288. Każdy z nich przeżył w tym czasie tylko jedno lato, w którym nie został wezwany na zgrupowanie kadry. Żadnemu sił na ME nie zabrakło. Za rok znów nie odpoczną, pojadą do Brazylii po Puchar Konfederacji, którego w 2009 r. sensacyjnie nie zdobyli.

W kadrze sami kumple

Kilka miesięcy temu del Bosque alarmował, że drużynę rozbić mogą kipiące od emocji, rozgrywane z częstotliwością niespotykaną od stulecia starcia Realu Madryt i Barcelony, w których kumple z reprezentacji brutalnie się faulują i obrażają. Ale po założeniu koszulki reprezentacji znów stawali się kumplami, Ramos (Real) i Pique (Barcelona) stali na środku obrony, która w sześciu meczach ME puściła tylko jednego gola.

Złotą drużynę miały w końcu rozbić kontuzje, na Euro 2012 przyjechali bez lidera ataku, który na dwóch ostatnich wielkich turniejach strzelił 9 goli (David Villa) i lidera obrony, którego wszyscy szanowali i słuchali (Puyol). I jeszcze raz okazało się, że bogactwem w szatni prześcigają rywali zdecydowanie bardziej niż na boisku. Wiecie, gdzie dwa lata temu byli strzelcy dwóch pierwszych goli dla mistrzów Europy? David Silva ugniatał ławkę rezerwowych, na mundialu w RPA po boisku biegał ledwie 66 minut. Jordi Alba powołania nie dostał, ledwie kilka miesięcy wcześniej trener Valencii Unai Emery przesunął go ze skrzydła na lewą obronę.

Nuda? Klepanie? Wygrywanie!

Już w Polsce i na Ukrainie zaczęto Hiszpanom wytykać, że nie zwyciężają efektownie, im dłużej rozgrywali piłkę, tym głośniejsze słyszeli gwizdy, a po zejściu z boiska dodawano, że zanudzają publikę na śmierć.

A oni odpowiedzieli najlepiej, jak mogli. Znów. Wygrali.

Wygrali zdecydowanie (najwyżej w historii finałów ME), choć w Kijowie znów stać ich było tylko na chwile gry dokładnej i ładnej dla oka. Wtedy z gracją przesuwali się po boisku i łatwo mijali kolejnych piłkarzy w niebieskich koszulkach. Po kilku minutach takiego natarcia w pole karne wpadł Sergio Ramos i podał na głowę Davida Silvy. Było 1:0, a del Bosque mógł się uśmiechnąć pod wąsem. Pomocnik Manchesteru City w pierwszych dwóch meczach ME miał trzy asysty i gola, a potem zgasł, dziennikarze proponowali, by do pierwszej jedenastki wstawić Pedro. Selekcjoner postawił na swoim.

Po golu na boisko wróciła jednak Hiszpania, którą polubić trudno. Piłkarze w czerwonych koszulkach często podawali niedokładnie, wymieniali dziesiątki podań w środku pola, które nie zbliżały jej do bramki rywali nawet o metr.

Włosi chwil słabości rywali wykorzystać jednak nie potrafili i chyba nie mogli, bo wszystko sprzysięgło się przeciw nim. Po 20 minutach stracili obrońcę Giorgio Chielliniego, przez ostatnie 25 minut grali w dziesiątkę, bo Cesare Prandelii wykorzystał wszystkie zmiany, a urazu doznał rezerwowy Thiago Motta. Bohatera półfinału z Niemcami Mario Balotellego od podań odcięli Pique i Ramos, po niezwykle precyzyjnych dośrodkowaniach z rzutów rożnych Andrei Pirlo zawsze robiło się gorąco w polu karnym, ale zawsze też ostatni piłkę dotykał Casillas. Gdy do niej nie doleciał i ta mogła spaść na nogę Marchisio, wcześniej przypadkowo odbiła się od Alby, gdy oko w oko z Casillasem stanął wprowadzony po przerwie Antonio di Natale, trafił w bramkarza Realu.

Na dobitkę rezerwowi

Obrońcy trofeum przetrwali wypady Włochów. Jeszcze przed przerwą zbudowali następny atak, w którym nie można im było zarzucić niechlujstwa i prowadzili 2:0. Podawał Xavi, strzelał Alba. Po przerwie ani przez moment ich zwycięstwo nie było zagrożone. Rywali dobili rezerwowi Fernando Torres i Juan Mata. Kijów kibice "La Roja" będą wspominali tak dobrze jak Wiedeń i Johannesburg, gdzie świętowali mistrzostwo Europy i świata.

Mimo tylu problemów wciąż to oni rządzą reprezentacyjnym futbolem. I mało prawdopodobne, by coś się zmieniło.. Wciąż ostatnim piłkarzem, który strzelił gola Hiszpanom w fazie pucharowej wielkiego turnieju jest Zinedine Zidane, który trafił w 1/8 finału... mundialu w Niemczech w 2006.

Ten sam Zidane dwa lata później stwierdził, że gdy piłkarze "La Roja" zaczną wygrywać, już nigdy nie przestaną. Nie mylił się, następny jej celem będzie obrona mistrzostwa świata. Wcześniej udało dało się tylko Włochom (przed wojną) i Brazylii (w 58 i 1962 r.).